wtorek, 22 stycznia 2013

Pingwiny atakują

Na razie co prawda jeden, ale z pewnością to dopiero początek. A wszystko zaczęło się od tego, że jakiś czas temu mąż w sklepie wypatrzył "pluszowego" pingwinka, za drobne 99 zł. No i przypomniał mi, że Wiki uwielbia pingwiny "od zawsze". Jak jeszcze dobrze mówić nie potrafiła, to przechodziła ostrą fazę na "pibi", bo tak właśnie brzmiał "pingwin" w jej dziecięcym języku.

I co? No i mamusia poskąpiła stówki i postanowiła sama uszyć pingwinka. Fakt, może nie jest aż tak dopracowany jak ten sklepowy, ale ile w nim maminego serca? A na dodatek kosztował tyle co prąd do maszyny, nici i... w zasadzie to wszystko. Bo pingwin uszyty jest ze starych spodni dresowych (tatusiowych - czarnych i córkowych - w kolorze złamanej bieli) oraz córkowego polarka (czerwonego). Do tego dwa guziki z odzysku, które od dawna "biegały" po szufladzie i wypełnienie ze starej poduchy. Ot i cała filozofia i nakład finansowy.

Zaczęłam od tego, że narysowałam sobie pingwina-modela na kartce, wycięłam, przypięłam szpilkami do materiału i powycinałam wszystkie elementy. A później gotowy i pospinany szpilkami wykrój musiał odleżeć swoje i dojrzeć. Zajęło mu to w sumie dwa tygodnie blisko, no ale tak to jest, jak matka ma na głowie milion rzeczy ;) Za to dziś nastąpiła wielka chwila i pingwin doczekał się bliskiego spotkania z maszyną do szycia. I taki jest tego efekt...

Aaaa... byłabym zapomniała - szalik można zdjąć, więc jak się zrobi cieplej, to się pingwin nie ugotuje ;)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz