Za oknem plucha - już w nocy zrobiło się jakoś dziwnie ciepło i słupek rtęci powędrował kilka stopni powyżej zera. I tam też pozostał, głuchy na prośby i groźby mojej 3-letniej progenitury. Córka dość głośno dawała do zrozumienia, że zmiana pogodowa nic a nic jej się nie podoba, bo śnieg znika w błyskawicznym tempie. Tym szybszym, że od rana zaczął padać deszcz. I tak całą sobotę było szaro, buro i ponuro, a do tego deszczowo. Śliskie chodniki i wilgoć skutecznie zniechęciły nas do pomysłu wyjścia z domu. Tym bardziej, że cel wyprawy stracił na znaczeniu. Miałyśmy bowiem wybrać się na bazar i kupić drugą parę jednopalczastych rękawiczek, coby progenitura była całkowicie samoobsługowa w przedszkolu. No ale skoro się ociepliło, a śnieg znika, to przecież rękawice potrzebne już nie są. A nawet jeśli będą, to jedna para w zupełności wystarczy. I tym oto sposobem, zaszyłyśmy się w domowych pieleszach...
Tylko co zrobić cały dzień, zwłaszcza że nastrój zimowo-świąteczny jakoś nas nie opuścił, mimo że pogoda skutecznie chciała go przepędzić? No i mama - nie zrażona smętną miną córki - ogłosiła, że: "Zrobimy bałwana!". Na nic się zdały protesty i niejakie zdziwienie zarówno ze strony progenitury, jak i jej taty. Mama jak w amoku jakimś miotała się po mieszkaniu i wywalała ze wszystkich możliwych szuflad jakieś stare ciuchu. Wszystko po to, żeby znaleźć stare skarpety i trochę dziurawych rajstop. Z tymi ostatnimi było gorzej, ale w ręce wpadła jej stara bluzeczka córki, która też miała się nadać.
Myślicie, że postradałam zmysły, popłynęłam na fali czerwonego wina, albo bredzę w maligmie? No bo toż to o robieniu bałwana miało być. Tymczasem, póki co, jedyne co matka robi, to... bałagan. I wprawia w osłupienie pozostałych domowników. Okazuje się jednak, że wszystko ma swój - na razie dla niewtajemniczonych głęboko ukryty - sens.
Otóż matka wygrzebała z czeluści dolnej szuflady parę starych białych skarpet i dwie pary kolorowych. Wszystkie trzy oczywiście już na córkę 3-letnią za małe. Do tego jakieś swoje stare podkolanówki (2 pary poświęciła), dziurawe skarpetki tatusia i - wspomnianą wcześniej - dawno nie noszoną bluzeczkę progenitury. Potrzebne były jeszcze nożyczki i trochę sznurka. A, że tego ostatniego nie znalazła, to chwyciła jakiś zapomniany motek włóczki. Szczęśliwie, w kolorze białym, więc jak najbardziej bałwankowym.
I matka - zgarnąwszy po drodze także córkę, która przyglądała się jej poczynaniom stojąc z boku i zerkając "z pewną taką nieśmiałością" - przystąpiła do tworzenia. Na pierwszy ogień poszły stare skarpety i koszulka - bezlitośnie pocięła je nożyczkami na małe kawałki. Później na pół przecięła jedną z białych skarpetek, po czym swoją część zaczęła wypełniać tym, co wcześniej pocięła. Drugą połówkę skarpety wręczyła córce i kazała jej robić to samo. Kiedy już połówki skarpet były dobrze wypełnione, zawiązała górę włóczką tak, żeby nic nie wydostało się na zewnątrz. W między czasie cierpliwie tłumaczyła ojcu i córce, że to jest bałwan (a raczej pierwszy etap jego tworzenia), a nie - jak twierdziła uparcie progenitura - worek świętego Mikołaja... "Ubranko" bałwankom zrobiła z kolorowych skarpet. Nie zapomniała obwiązać oczywiście całości włóczką - tak, żeby powstało wrażenie, że bałwanka "ulepiono" z trzech kul. Na koniec wygrzebała z szuflady - innej niż ta, w której znalazła stare skarpety - dwa cienkopisy: czarny i czerwony. I wymalowała nimi oczy, usta i nos bałwankom.
I tak oto, w deszczowy dzień, Kreatywna Matka "ulepiła" dwa bałwanki. Na które "przepis" trafiła gdzieś wcześniej w internecie.
Mała podpowiedź na koniec - bałwanki można wypełnić (zamiast pociętymi na kawałki starymi ubraniami) watą albo... ryżem czy innym grochem. No i trzeba pamiętać, że im większa skarpeta, tym większy bałwan powstanie.
Miłego "lepienia" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz